wtorek, 31 lipca 2012

DA2: Intensywność.

Krótki fanfik napisany jakiś czas temu... Tak, chyba to był marzec... A może nie? ^^




DA2: Intensywność. 


Wyciągnęła oba sztylety i wycelowała w jego pierś: 

- Potrenuj ze mną. – Nie brzmiało to jak pytanie. 
- Nie, dzięki. – odparł, od razu reagując na jej oznajmujący ton. Nie lubił, gdy ktoś zwracał się do niego w taki sposób. Jak do niewolnika, którym przecież już nie był. 
- Proszę… - Jej głos zmiękł. Fenris nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo zależało jej na jakimś durnym treningu. Z ciężkim westchnieniem cierpiętnika, sięgnął po swój miecz. Nie potrafił jej odmówić, gdy mówiła w taki sposób. Zrobiła kilka kroków w tył, stając w gotowości. Poczekała, aż Fenris również się przygotuje i ruszyła prosto na niego. Zamachnął się, lecz uniknęła ciosu z łatwością, lekko trącając jego miecz swoim sztyletem i zmieniając w ten sposób kąt opadania miecza o kilka stopni. W następnej sekundzie przykładała mu ostrze do gardła.
- Nie traktujesz mnie serio. – Zmarszczyła brwi w gniewnym grymasie. 
- Niepraw… - odparował natychmiast, lecz przerwała mu w połowie słowa.
- Nie kłam. Jeśli martwisz się, że mnie zranisz, to niepotrzebnie. Nie będziesz w stanie mnie nawet drasnąć. Za to ja ciebie… - Przejechała leciutko ostrzem po jego skórze i odsunęła się. W miejscu nacięcia pojawiło się kilka kropel krwi. Uśmiechnęła się kpiąco. – Radzę ci zacząć traktować mnie poważnie. 

Doskonale zdawał sobie sprawę, że chce go sprowokować, jednak wbrew sobie poczuł wzbierającą w nim złość. Złość na wszystko. Znowu to poczuł… Chęć rywalizacji z tą kobietą. A przecież przed chwilą była taka… urocza. Nie zastanawiając się dłużej wzmocnił chwyt na swoim dwuręcznym mieczu, odbijającym zachodzące słońce, i tym razem to on zaatakował, z błyskiem determinacji w oczach. Kobieta radośnie podjęła wyzwanie, wychodząc mu naprzeciw. 

Nie oszczędzali się. Na ich ciałach pojawiły się kropelki potu oraz niegroźne, lecz krwawiące rany. Adrenalina szumiała w głowach, radość mieszała się z zawziętością. Podniecenie. Gorąco - wysiłku i emocji. Ledwie dostrzegalne drżenie ciał. Intensywność, potęgowana przez burze szalejące w ich wnętrzach. Strach, wściekłość, wina, tęsknota, ból, niepewność… Nie walczyli już ze sobą nawzajem, lecz każde z własnymi demonami - destrukcyjnymi emocjami. A może z emocjami drugiej osoby? Nie myśleli. Czuli. Zatracili się. 

Zapadający zmierzch wydłużył ich cienie, zdaje się, ledwie nadążające za ciałami. W końcu zaczęli widzieć praktycznie tylko refleksy księżyca na broni. Zatrzymali się jednocześnie. Sztylet Aurelie kilka centymetrów od szyi Fenrisa, miecz dwuręczny prawie dotykał jej boku. Zastygli w idealnym bezruchu, patrząc sobie w oczy. Tym razem widzieli się. Ich serca biły w szaleńczym rytmie, jakby chciały się przebić na zewnątrz, nie mogąc znieść nadmiaru emocji. Dyszeli. Z każdym oddechem coraz bardziej powracali do rzeczywistości. Próbowali zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Przeżyli coś niesamowitego i czuli się… lżej, spokojniej… cholernie dobrze, jakby pozbyli się części bagażu emocjonalnego. Jego szmaragdowe oczy. Jej przeszywające spojrzenie. Pragnienie… 
W tej chwili oboje pragnęli przylgnąć do siebie, całować, dotykać, poczuć się nawzajem.  Dać się ponieść fali intensywnych emocji. Uwolnić się, wyzwolić… i jednoczenie panicznie się tego bali.

Nie mogli się poruszyć, jakby uwięzieni przez swoje spojrzenia…. W klatce wahania i sprzeczności. Bardzo powoli, nie spuszczając z niego wzroku, Aurelie przełożyła jeden ze  swych sztyletów przez specjalną obręcz umieszczoną między łopatkami, zawieszając ją ukośnie przez plecy. Wyciągnęła rękę w jego kierunku – niepewnie, z wahaniem, jakby bała się przełamać jakiś czar. Jakby bała się sprowokować gwałtowne uczucia, które chciały wyrwać się na zewnątrz. Poczuł jej delikatny dotyk na policzku, gdy palce rysowały ścieżkę od miejsca przy kąciku oka, przez kość policzkową i w dół, zarysowując linię szczęki aż do miejsca na brodzie, gdzie widniały dwie równoległe, białe linie lyrium. Przebiegła po nich opuszkiem kciuka, zafascynowana tańczącym na nich światłem księżyca, nadającym im srebrzystego blasku. Fenris nie pamiętał, by ktokolwiek go tak dotykał. Pozwolił jej na to, poddając się poczuciu bliskości, jakiego nie znał, którego pragnął… którego się bał. 

Nagle Aurelie cofnęła dłoń i odsunęła się, spłoszona intymnością tego gestu oraz swoją śmiałością. Uśmiechnęła się nerwowo i powiedziała cicho: 

- Dziękuję, Fenrisie. Śpij dobrze. 

W jednej chwili odwróciła się na pięcie i odbiegła, zostawiając go sam na sam z myślami.








Zabawne istoty, ci "przyjaciele"...

NOTE: Tekst powstały nie tak dawno temu; bardzo szybko, bez większego pomysłu, koncepcji, planu, czegokolwiek. Jednym słowem - pod wpływem emocji. Jakich? Cóż, chyba łatwo się domyślić... 
Mocno osobisty, a zarazem uniwersalny... niestety. Ale to tylko moje zdanie. 





Zabawne istoty, ci "przyjaciele"…



Przychodzą, zasypują Cię nic nie znaczącymi opowieściami, które nie mają z Tobą nic wspólnego.
Mówienie dla samego mówienia.
Przybiegają zziajani, zalewają Cię swoimi problemami, rozterkami.
Tak bardzo próbujesz się nie roześmiać. Bez wesołości, gorzko.
Nie wiedzą, jak bardzo masz to wszystko gdzieś.
Nie mają pojęcia, jak bardzo Cię to nie obchodzi.
Jak błahe są ich rzekome problemy.
Pogarda, której nie zapraszałaś.
Mimo wszystko im pomagasz… bo czemu nie?
Odchodzą zadowoleni. Jak prosięta w deszcz.
„Rozmawiaj z nami.” – powiedzą czasem.
Pusta kurtuazja.
Hipokryzja.
Wreszcie otwierasz usta. Zasłaniają uszy. Zakrywają oczy.
Tylko patrzą. Chcą być niemymi świadkami. Z okrutną ciekawością patrzeć, jak ktoś inny miota się i walczy. By później powiedzieć:
„Byliśmy z Tobą.”
Albo kręcą głową, nie rozumiejąc.
Albo po prostu odchodzą do swojego świata.
Nieświadomi, że Przyjaźń to miecz obosieczny. Oddajesz i przyjmujesz. W równym stopniu.

Twój świat się wali. Obraca się w niwecz wszystko, na co pracowałaś. Cegiełka za cegiełką. Konsekwentnie. Bez litości.
I nie ma ani jednego filara, aby podeprzeć rozpadającą się konstrukcję.
Stoisz na gruzach rzekomej Przyjaźni. Rozglądasz się. Wołasz.
Odpowiada Ci cisza.
Uświadamiasz sobie, że jesteś sama.
Bo człowiek zawsze jest sam.

Uśmiechasz się ponuro.
Wiedziałaś. Miałaś rację. Potwierdziło się.
Więc po co ta wilgoć na policzku?